piątek, 27 września 2013

003. Rodzinne tajemnice

Magia, jak żelazny grot z zadziorem, utkwiła w niej. 
Zraniła głęboko. 
Bolała. 
Bolała tym dziwnym rodzajem bólu, który dziwnie kojarzy się z rozkoszą. 
Andrzej Sapkowski

*

Kawiarnia naprzeciwko skrzyżowania przy Wall Street była jednym z ulubionych miejsc w których Grace Dawson tradycyjnie spędzała wolne od pracy popołudnia. Przez jedną z najdroższych przecznic Wysp Brytyjskich przemieszczali się głównie mugole, jednak czasami widywała wśród nich również znajomych czarodziejów, którzy bez skutecznie próbowali wtopić się w tłum niemagicznych przedstawicieli Londyńskiej społeczności.
Grace nigdy nie miała problemu z dostosowaniem się do świata mugoli. Ich kultura zawsze ją interesowała oraz zaskakiwała, nawet w Hogwarcie z ochotą uczęszczała na zajęcia z mugoloznastwa, mimo iż był to przedmiot traktowany przez niektórych uczniów z lekką rezerwą. Nigdy nie rozumiała staroświeckich podglądów ludzi wśród których się wychowała. Czasami miała wrażenie, iż nadal tam nie pasuje, choć była przedstawicielką jednego z najstarszych rodów czystej krwi.
Grace należała do ludzi, którzy uwielbiali się wyróżniać, aczkolwiek nigdy nie przejmowała się swoim wyglądem tak bardzo jak większość jej koleżanek, które za wszelką cenę starały przypodobać się chłopcom. Nigdy nie przyłożyła ręki do swojej nieskazitelnie bladej cery oraz lekko falowanych włosów w kolorze mlecznej czekolady.
Metaformagia była naprawdę przydatną umiejętnością, szczególnie jeśli należało się do tego typu kobiet, które całymi godzinami potrafiły przeglądać magazyny o modzie.W ciągu ostatnich kilku lat, Grace zmieniła się nie do poznania, lecz mimo wszystko, jedyną, odpychającą skazą jaka szpeciła jej piękne i młode ciało, były niesamowicie widocznie blizny na przedramionach, ciągnące się od nadgarstka, aż po łopatki - pamiątki po feralnym spotkaniu z Bellatrix Lastrange.
Gdyby nadal była metamorformagiem, z łatwością mogłaby je usunąć, jednakże po tym co przeszła, nie potrafiła odzyskać swoich niezwykłych umiejętności.
Z dnia na dzień było z nią coraz gorzej. Jeśli naprawdę zależało jej na czyimś towarzystwie, starała się chociaż sprawiać pozory normalnej, zrównoważonej osoby, jednak nie była w stanie powstrzymać tego wyniszczającego procesu.
Czasami zaczynało brakować jej tej dawnej, roześmianej optymistki, która zarażała wszystkich wokół swoim głośnym śmiechem, a ludzie ją za to uwielbiali. Wydawało jej się, że po długim pobyciu w szpitalu jakaś jej część umarła, odeszła raz na zawsze i żadna cząstka jej duszy nie potrafiła zmusić jej do powrotu. Może odnalazła tam swoje miejsce, w tym lepszym, piękniejszym świecie, gdzie nigdy nie było jej dane zasmakować samotności i strachu.
Wcześniej próbowała zachować jeszcze hart ducha, lecz bez niej, każdy, nawet najmniejszy szczegół przypominał jej o utraconym życiu i ludziach, których kochała z całego serca, a ból, jaki niosły ze sobą wspomnienia czasami stawał się nie do zniesienia.
Musiała wsiąść się w garść i wszystko sobie poukładać.
Odnaleźć drogę do swojego zaginionego serca.
Dla Syriusza. Dla Flynna. Dla miłości, prawdy i sprawiedliwości.
Dla ich wspólnej przyszłości i przede wszystkim dla samej siebie.
Bo czy nie czułaby się gorzej, gdyby wręcz przeciwnie, nie było już żadnego dowodu na jego miłość?
Flynn wpływał na nią samą swoją obecnością.
Był niczym maść na niegojące się od dawna rany.
Grace zdała sobie sprawę, że gorszym doznaniem byłoby jedynie odkrycie, że całe jej życie okazało się zbyt pięknym snem.
Alternatywą, której nie była warta.
Że w każdej chwili mogła się obudzić.
Gdyby nie osoby, które nadal były jej bliskie, dziewczyna byłaby już dawno skończona.
Trafiłaby na oddział zamknięty w Św. Mungu, a swojego jedynego syna widywałaby raz do roku.
Tylko nieliczni przy niej zostali, nadal próbując podtrzymać ją na duchu, szczególnie teraz, kiedy z Azkabanu uciekł jej Syriusz, Grace dzielnie wierzyła, iż jest to dopiero początek początek końca, że nic nie jest jeszcze stracone, że już wkrótce się spotkają, niemal po dwunastu latach rozłąki.
Choć nie otrzymała od niego żadnej wiadomości, usprawiedliwiała to faktem, iż byłoby to naprawdę nierozsądnym wyjściem, gdyby w jakiś sposób skontaktował się z nią, skoro ich mieszkanie na Pokątnej od ponad miesiąca kontrolowane było przez Ministerstwo Magii.
W zaistniałej sytuacji, tylko jeden człowiek był do niej pozytywnie nastawiony. Był nim oczywiście Paul Hoffman - stary przyjaciel Grace jeszcze za czasów szkolnych, byli razem na jednym roku w Gryffindorze, wspólnie odrabiali prace domowe, a w siódmej klasie chodzili na wagary, kiedy w Hogwarcie po Huncwotach słuch zaginął. Paul był naprawdę świetnym facetem. Mężczyzna był nie tylko troskliwy i opiekuńczy w stosunku do swoich przyjaciół, ale i również surowym oraz wymagającym ojcem.
Grace nigdy nie rozumiała ludzi, którzy z góry zakładali, że ich dzieci będą spełniać nawet ich największe zachcianki, marzenia i aspiracje, których sami nigdy nie osiągnęli.
Jako matka z całego serca życzyła Flynnowi, aby podążał ścieżką, którą kiedyś sam sobie wyznaczy i bynajmniej nie miała nic przeciwko temu, aby w przyszłości chłopak opiekował się smokami, aczkolwiek, naprawdę przeszkadzało jej to, iż przez nawał pracy i zajęć, Flynn nie ma czasu na rozwijanie swoich innych umiejętności. Jej zdaniem od dzieciństwa był bardzo uzdolnionym dzieckiem, a zajmowanie się tymi niezwykłymi stworzeniami, tylko ograniczało mu ich rozwój.
Paul natomiast był zupełnie innym typem rodzica.
Grace nigdy nie zaprzeczyła, że zawód Uzdrowiciela wymagał od mężczyzny pewnego rodzaju stanowczości, ale w wychowaniu dziecka, szczególnie, jeśli to dziecko wielkimi krokami wkraczało w świat dorosłych, przydałaby się odrobina wyrozumiałości. Paula w żadnym wypadku nie było na nią stać. Traktował swojego syna jak insekt, z którym przyszło mu się użerać, nic dziwnego, w końcu matką chłopca była czystej krwi Ślizgonka, która nigdy nie przestała wierzyć w idee, jakie wyznawała jej rodzina.
Podczas siódmego roku w Hogwarcie, Paula i Olivię łączyła silna oraz namiętna miłość, Grace ślepo wierzyła,  że Paul wreszcie znalazł kobietę, której nie będzie bał się pokochać, a która obdarzy go równie gorącym uczuciem, dopiero po kilku latach zdała sobie sprawę, iż było to jedynie pożądanie.
Pod koniec wojny, dziewczyna zniknęła bez śladu, jak wiele śmierciożerców, którzy obawiali się o swoje życie, zostawiając mężczyznę samego z kilkumiesięcznym dzieckiem,
Grace doradziła mu, aby przeprowadził się razem z nią do Smoczej Akademii, gdzie we dwójkę zawsze będzie im raźniej, a mężczyzna będzie miał zapewnioną tam stałą pracę.
Miała wrażenie, iż Casey tęskni za matką jeszcze bardziej niż Flynn za Syriuszem.
Jej syn przynajmniej wiedział co się dzieje z jego ojcem, a młody Hoffman nie miał nic. Kiedy ostatnim razem, przebywała dłużej w Smoczej Akademii, przyłapała chłopca na przeglądania starych artykułów Proroka Codziennego, nie ulegało wątpliwości, iż chłopak szukał w nich jakiś informacji na temat matki, Grace miała nadzieję, że chociaż Flynnowi nie przychodzą do głowy takie bzdury. Powiedziała mu to, co powiedzieć powinna i kładła się spać z czystym sumieniem.
Grace niejednokrotnie zastanawiała się, co w ogóle robi u boku Paula Hoffmana. Tego zapatrzonego w siebie egoisty, nie zawracającego sobie głowy czyimiś uczuciami. Tego Paula, który za czasów Hogwartu chodził niemalże z każdą dziewczyną w szkole, a podbojami dorównywał mu jedynie Syriusz.
Odpowiedź była całkiem prosta.
Paul jako jedyny nigdy jej nie pocieszał, lecz po prostu zmuszał wypicia porannej kawy i wyjścia do pracy, zrobienia czegokolwiek, oprócz bezczynnego wpatrywania się w sufit, kiedy jej rodzice nadzwyczajnie w świecie się poddawali.
- Twoje wsparcie jak zwykle niedocenione, Paul... - odgryzła się mężczyźnie, który w charakterystyczny dla siebie sposób wywrócił oczami. Grace upiła z maleńkiej filiżanki łyk jasnej substancji, która pobudzała ją do życia, o wiele bardziej niż wszystkie czarodziejskie trunki. Od lat wmawiała sobie, że któregoś dnia zapyta się jasnowłosej kelnerki jak przyrządzić ten przepyszny napój, w którym wyczuwała ciepłe mleko oraz czekoladę, aby mogła się nim delektować przed kominkiem, jednakże, kiedy wyobrażała sobie zdziwione spojrzenie kobiety, natychmiast odrzucała od siebie tę próbę.
- Trzymaj się, Gracie - rzekł na pożegnanie brunet, a jego złote oczy zmierzyły ją srogim spojrzeniem, któremu nie wolno było zaprzeczyć, dziewczyna pozwoliła mu pocałować się na pożegnanie w policzek. Nadal nie była przekonana się do tego typu czułości, zwłaszcza że od dłuższego czasu, unikała widoku szczęśliwych rodzin z Hollywood jak ognia, sama nie wiedziała dlaczego, może stąd, że sama nie doświadczyła tego rodzaju miłości i straciła wszystko, w momencie, gdy wydawało się, iż to wszystko jest w zasięgu ręki?
Patrzyła w milczeniu jak mężczyzna zakłada na głowę swój ulubiony, brązowy kapelusz, który Grace podarowała mu na trzydzieste urodziny i wychodzi z kawiarni, przez dłuższą chwilę obserwowała jak sylwetka przyjaciela znika w tłumie uciekających przed deszczem Londyńczyków, po czym sama chwyciła w dłonie swój elegancki granatowy płaszcz, zapłaciła rachunek i wyszła z budynku.
Każda normalna kobieta poczekałaby na jej miejscu do końca ulewy, ale Grace, przyzwyczajona do zmiennych humorów Brytyjskiej pogody, słusznie sobie ubzdurała, iż burza w mieście może trwać czasami i cały dzień. Wolała jak najszybciej znaleźć się w domu, niż czekać w kawiarni do późnego wieczora, choć właścicielka lokalu - sympatyczna Pani Anderson, wręcz za nią przepadała.
Grace, która od wczesnego dzieciństwa mieszkała w samym sercu Londyńskiej metropolii, znała niemalże każdy zakamarek tego niezwykłego miejsca. Wiedziała, jak dotrzeć najszybciej do zapchanego w godzinach szczytu metra. Wiedziała, gdzie mieścił się dworzec King's Cross i jak nie spóźnić się na magiczny pociąg, nie używając przy tym teleportacji oraz nie stojąc w wyczerpujących korkach. Wiedziała, gdzie znajdują się najbardziej oblegane przez turystów z całego świata sklepy czy restauracje.
Dzięki temu, uniknęła silnych ciosów laski wyjątkowo żwawej staruszki, która chcąc zrobić sobie przejście, taranowała i uderzała nią wszystkich wokół, zamiast tego, znalazła się w obskurnym zaułku, skąd bezpiecznie , nie łamiąc przy tym świętego prawa czarodziejów, mogła teleportować się pod same drzwi swojego (i Cat) mieszkania.
Grace odgarnęła wpadającą jej do oczu niesforną, mokrą od deszczu grzywkę i w kilku susach pokonała schody, które dzieliły ją od przytulnego salonu.
Nie musiała nawet naciskać klamki, aby zdać sobie sprawę, że tego wieczoru będą miały z Cat inne towarzystwo niż swoje własne oraz sędziwej miniaturowej smoczycy, Nymerii.
Kiedy wparowała do łączącego się jednocześnie z korytarzem przedpokoju, poczuła ciepło bijące od znajdującego się w salonie kominka oraz usłyszała szmer rozmów i szuranie krzesła.
- Cześć, mamo - krępy chudzielec wyszedł jej na powitanie.
Grace objęła go serdecznym, matczynym gestem, po czym ujęła jego twarz w dłonie, uważnie przyglądając się zmianom, jakie na niej nastąpiły w ciągu minionego roku. Ostatnim razem, nie była w stanie mu się lepiej przyjrzeć, nie zwracała uwagi na to, czy świat wokół niej nadal żyje czy umiera, równie dobrze, mogłaby przestać oddychać.
Tymczasem, Flynn wyglądał jak prawdziwy syn swojego ojca.
Obydwoje posiadali identyczny srebrny niczym księżyc odcień tęczówek, lecz chłopak nadal miał czekoladowe włosy Dawsonów, na których, jakby się lepiej im przyjrzeć, majaczyły ciemne refleksy i czyżby urósł?
Grace zawsze obawiała się o zdrowie swojego syna, był wcześniakiem, a w dzieciństwie, należał do grona bardzo chorowitych dzieci, Teraz na szczęście nie było się czego obawiać, jeden z uzdrowicieli, powiedział jej kiedyś, że jest to wada wrodzona, a Grace chcąc nie chcąc przyznała mu rację, przez siedem lat swojej nauki była najniższą osobą w klasie, a przy Syriuszu, któremu sięgała do ramienia, wyglądała wręcz komicznie  udało jej się, urosnąć o parę stóp, na długo po ukończeniu szkoły. Ucieszyła się więc,kiedy zauważyła, iż chłopak przybrał kilka cali.
Jej mały Flynn powoli zamieniał się w mężczyznę, Grace nie mogła w to uwierzyć i, zresztą jak każda matka, która znalazła się w podobnej sytuacji, przeklinała Władcę Czasu. Przecież dopiero co rozpoczynał naukę w Smoczej Akademii i po raz pierwszy złamał nogę podczas zajęć w terenie. Po ciężkiej operacji, Grace nie odchodziła od jego łóżka, dopóki chłopak nie otworzył oczu i nie zobaczył, że kobieta, która jeszcze wczoraj znajdowała się na drugim brzegu morza północnego, nadal przy nim czuwa i nie pozwala, aby stała mu się krzywda.
Chciała dla swojego syna jak najlepiej, a tymczasem odbierała mu to, co było dla niego najważniejsze. Trudno było cokolwiek odczytać z jego pokrytej paroma bliznami twarzy (wszystko wskazywało na to, że mimo jej protestów chłopak nadal urządzał sobie nielegalne wycieczki do Czarnego Lasu). Wszystko jednak wskazywało na to, iż Flynn cieszy się z powrotu do tak dobrze znanego mu miejsca, gdyż zazwyczaj lubił odwiedzać babcię Cat i pomagać jej w prowadzeniu sklepu.
- Rozmawiamy właśnie o najnowszym modelu Błyskawicy - wyjaśnił, prowadząc ją do połączonej z salonem kuchni. Grace zauważyła jak chłopak uśmiecha się pod nosem i natychmiast zrozumiała z kim, a właściwie z czym, wiązał się jego dobry humor. Każdego roku, od dobrych kilku lat, Flynn męczył ją o kupno nowej miotły. Quidditch był jego największą słabością, zaraz po smokach, a Grace do tej pory nie mogła się domyślić, po kim chłopak odziedziczył skłonności do znajdywania sobie tego rodzaju nietypowych hobby. - to jedna z najlepszych mioteł, jakie do tej pory wyprodukowano, wyobrażasz to sobie?
- To samo mówiłeś o Nimbusie 2001 i Komecie 456 - wpadła mu w słowo Grace. - nie myśl, że uda ci się przekonać babcię, aby pozwoliła ci zabrać jedną ze sobą Błyskawicę ze sobą do Hogwartu, skoro za rok i tak dostałbyś nową, myślę, że tata też nie jest zachwycony zagraconymi komórkami w Smoczej Akademii...
- Nie słyszałem, żeby się skarżył... - mruknął zawiedziony i zademonstrował w jej stronę swoją słynną, błagalną minę. Choć nie chciała sprawiać mu teraz przykrości, zebrała w sobie resztki sił, jakie w niej zostały, aby mu odmówić. Była przekonana, że na jej miejscu Syriusz nie byłby w stanie postawić się synowi, gdyż Flynn będąc jeszcze niemowlęciem był oczkiem w jego głowie. Grace doskonale wiedziała, jak bardzo zależało Blackowi na tym, aby sprawdzić się w roli ojca. Była to dla niego pewna szansa na rozpoczęcie nowego życia.
Chciał odnaleźć w sobie uczucia.
Te dobre i najprostsze, nie wymagające od niego zbyt wiele wysiłku.
Takie, na które nie było stać jego własnych rodziców, a Flynn, jako dziecko wychowane w czasach wojny,  zresztą jak każde dziecko, potrzebował miłości oraz przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, które Syriusz zapewnił mu, odrzucając go od siebie.
W niewielkiej kuchni, można było znaleźć niemal wszystko co przydawało się typowej gospodyni domowej potrzebne, choć ani jej matka, ani sama Grace nigdy nie przykładały ręki do gotowania. Catelyn stawiała raczej na stonowane barwy, lecz Grace była wielbicielką jaskrawych kolorów, więc meble, które niegdyś wybrała prezentowały się głównie w odcieniach przyjemnej dla oczu czerwieni. Natomiast panele o ciemnej barwie idealnie pasowały do kremowych ścian pomieszczenia. Było tam mnóstwo sprzętów mugolskiej technologii, gdyż zarówno Catelyn, jak i Grace nie należały do tego typu czarownic, które spędzały większość dnia nad kociołkiem i lubiły ułatwiać sobie życie, a ich dom jako jedno z nielicznych mieszkań na Pokątnej był podpięty do mugolskiej sieci elektrycznej i wiedział o tym sam prezydent mugoli. 
W salonie jak zwykle panował wszechobecny bałagan, wszędzie walały się strzępki materiałów, które Grace schowała pośpiesznie rano do komody, kiedy w ostatnim momencie przypomniała sobie o przybyciu gości. Na stoliku znajdowała się jej ulubiona maszyna do pisania - prezent od wuja Charlusa na siedemnaste urodziny. Grace zawsze lubiła mieć ją przy sobie, lecz w pracy musiała się zadowolić zwykłym notatnikiem.
Na wysokich hokerach, przy wąskim kuchennym blacie siedział jej ojciec - słynny założyciel smoczej Akademii, do którego Grace była uderzająco podobna oraz jej matka, która nadal była niezaprzeczalnie piękna. Miała długie, sięgające do pasa srebrne loki, z przeplatającymi się między nimi rudymi pasmami, które dzisiaj wyjątkowo związała w luźnego warkocza. Grace odziedziczyła po niej jedynie dołeczki na policzkach wielkości dużego kciuka oraz delikatne rysy twarzy.
Nie byłoby dnia, w którym Grace nie podziwiałaby Catelyn.
Catelyn, która przez całe życie oddawała się marzeniom, a kiedy spełniła te najważniejsze, łapała kolejne.
Los nieustannie jej sprzyjał.
Zupełnie jakby była córką samej Fortuny.
Cat była silną oraz wytrwałą kobietą.
To ona odkryła w sobie fakt, iż Edward był zbyt cenny dla Lorda Voldemorta, aby ten zabił go w pierwszych dniach niewoli Nurmegandzkiej, tak, jak zrobił to z Tytusem Crashwellem. a ich miłość stała się przez to jeszcze piękniejsza. Edward i Catelyn, których małżeństwo miewało różne wzloty i upadki, wierzyli, że razem mogą przetrwać wszystko i nic ich nie rozdzieli, zarówno w tym, jak i w następnym życiu.
Kiedy Grace była młodsza, jak każda dziewczynka, wyobrażała sobie, że spotka księcia z bajki na białym koniu, lecz z biegiem lat, coraz bardziej zdawała sobie sprawę, iż jej książę wcale nie będzie miał konia, lecz miotłę, nie będzie bronił swojego królestwa, tylko swojego domu - Gryffindoru przed zaczepkami ze strony ślizgonów, a może raczej będzie odpłacał się im tym samym.
Nie potrzebowała do szczęścia zbyt wiele.
Chciała jedynie spędzić u jego boku resztę swoich dni.
Nadal walczyła o ich wspólną przyszłość. Raz nawet udało jej się stanąć przed Wizegmotem, miała przy sobie grupę ludzi, którzy z ręką na sercu mogli zaświadczyć o niewinności Syriusza Blacka, lecz wydarzenie z ich przeszłości wzięło górę. Każdy członek Zakonu Feniksa wiedział, iż Syriusz nie dołączył do nich z czystą kartą, a Crouch nie należał do grona specjalnie wyrozumiałych czarodziejów.
Jej ojciec, postawił kufel pitnego miodu na lśniącym blacie z szarego kamienia, poderwał się z metalowego  i mocno do siebie przytulił. Przez chwilę przyglądał się jej uważnie, po czym stwierdził zadowolony.
- Dobrze wyglądasz, Grace - kobieta wywróciła oczami. Miała już tego całego zamieszania powyżej uszu, a przecież wcale nie zachowywała się dziwnie! Nie licząc kilku pierwszych miesięcy po aresztowaniu Łapy, szybko doszła do wniosku, iż użalanie się nad sobą nie ma najmniejszego sensu, od tamtej pory prawie w ogóle nie płakała i nawet zachowywała się całkiem przyzwoicie, jednak Edward i Catelyn nadal nie potrafili uwierzyć jej na słowo.
- Dzięki, tato - odparła, a na jej twarzy pojawił się wymuszony uśmiech.
- Borys, mówił Ci co powinien jeść? - zapytał Flynn, który usiadł na szerokim parapecie i oparł się o estetycznie ułożone kolorowe poduszki w grochy. Grace zmarszczyła czoło i posłała w jego stronę pytające spojrzenie.
- Najlepiej surowe mięso albo suszone owoce - rzekł Edward, również powracając na swoje miejsce.
- O kim wy mówicie? - zapytała Grace.
- Chciałem, żeby miał coś, co przypominało mu o domu - burknął cicho mężczyzna. Grace rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i małoby brakowało, a dostałaby zawału, gdy nad swoją głową usłyszała trzepot skrzydeł.
- Miniaturowy smok?! - krzyknęła. - Tato, już to przerabialiśmy! - spojrzała na ojca z dezaprobatą. Nie pozwoli zabrać Flynnowi tego gada do Hogwartu, nie po tym co sama przeżywała z McGonagall i Slughornem, mimo iż profesor Sprout była miniaturową smoczycą wręcz zachwycona.
Sama Nymeria, urażona brakiem zainteresowania ze strony domowników, ułożyła się na swoim stałym legowisku - rozgrzanym kręgu ognia na ceglanym murku przy wiktoriańskim kominku i próbowała nie zawracać sobie głowy intruzem.
- Mamo, daj spokój - żachnął się Flynn.- przecież Gordon zrobi w Hogwarcie furorę!
- Nymerią też byli wszyscy zachwyceni, dopóki nie zaczęła podpalać Gryfonom zadań domowych, co prawda, jeśli chodzi o Ślizgonów, Syriusz i James bardzo często wykorzystywali ją do swoich niecnych planów, ale to jest mało ważne, poza tym, zastanawiałeś się czym będziesz karmił tego smoka w Hogwarcie?
- Oczywiście - odparł zadowolony. - Surowe mięso i suszone owoce, raz.
- Zamknęłaś już sklep? - Grace szybko zmieniła taktykę, dopiero teraz zdała sobie sprawę, iż z dołu nie dochodził do niej znajomy, wesoły rozgardiasz, który towarzyszył jej przez większą część dzieciństwa.
- Oczywiście, że tak - fuknęła rozjuszona Catelyn, a Grace ugryzła się w język, czując, iż rozpoczęła temat  wyjątkowo drażliwy dla kobiety. - Nie mam zamiaru po raz kolejny przywracać go do porządku...
Flynn i Edward popatrzyli na nie z zainteresowaniem.
Cat i Grace szybko wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
- Nie pisali o tym w Rumuńskim Proroku? - zdziwiła się Catelyn.
- A niby dlaczego mieliby to robić? - Flynn spojrzał na babkę z politowaniem.
- Bo każdego wieczoru ministerstwo przysyła tu ponad setkę dementorów w ramach patrolu... - odparła jak gdyby nigdy nic, a Edward omal nie zakrztusił się pitnym miodem. Catelyn poklepała męża po plecach.
- Czy oni już całkiem powariowali? - odchrząknął głośno mężczyzna.
- Na to wygląda, kochany - rzekła Catelyn.
Grace doskonale pamiętała tamto przeraźliwe zimno przenikające ją do szpiku kości.
Dementorzy pojawili się na Pokątnej zupełnie niespodziewanie.
Wtargnęli na ulicę pełną robiących zakupy ludzi, żywiąc się ich niewinnością oraz strachem.
Nikt nie zwrócił uwagi na to, iż niebo stało się czarne, choć wcześniej nic na to nie wskazywało.
Grace ponownie usłyszała trzask gwałtownie zamykanych okien. Przycisnęła rękę do piersi, czując narastający w jej sercu ból.
Grace, która właśnie wracała ze swojej redakcji, zauważyła zamarzające beczki z kremowym piwem przy  zapleczu Dziurawego Kotła.
Wparowała do pierwszego lepszego sklepu, którego przestraszona właścicielka chowała się za ladą. Grace musiała później wezwać uzdrowicieli, aby sprawdzili, czy z kobietą na pewno wszystko w porządku.
Bała się ruszyć z miejsca, odezwać czy też dodać jej otuchy.
Po raz pierwszy naprawdę była śmiertelnie przerażona.
Przycisnęła się do ściany z taką siłą, jakby była jej ostatnią deską ratunku.
I wtedy po raz pierwszy go zobaczyła.
Dementor.
Być może ten sam, który strzegł celi jej ukochanego. Ten sam potwór, który był świadkiem, jak mężczyzna powoli zaczyna tracić zmysły...
Wzięła głęboki oddech i otworzyła oczy.
Za oknem zapadał zmierzch, nad miastem ponownie zaczęły się kłębić czarne, burzowe chmury.
Idealna pogoda na łowy.
Grace zauważyła, jak rodzice obserwują ją uważnie, Flynn przycisnął nos do szyby, aby lepiej widzieć, jednak Edward złapał go za kaptur bluzy i odciągnął od parapetu, zakrywając zasłonę w oknie.
- No weź - jęknął. - Chcę tylko popatrzeć.
- Tu nie ma czego oglądać - odpowiedział stanowczo Edward, rysując paznokciem wzorki na pokrytej szronem szklance.
- Jesteś jeszcze zdecydowanie za młody, aby zrozumieć o co nam chodzi, Flynn - rzekła Catelyn, podchodząc do chłopca i mierzwiąc mu włosy.
- Lubię stare opowieści - wzruszył ramionami., a w Grace coś niemal się zagotowało.
- Lubisz straszne opowieści? - powtórzyła takim tonem, jakby właśnie chciała opowiedzieć mu jedną z nich. Chłopiec pokiwał entuzjastycznie głową. - A więc lubisz słuchać o tym, jak Voldemort wydawał rozkazy Dementorom i Olbrzymom, aby napadali na mugolskie wioski, niszcząc wszystko, co spotkają na swojej drodze? Aby wysysali dusze niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci. Takie opowieści lubisz? - Flynn nie odważył się zaprzeczyć matce, której głos ani razu nie zadrżał. - Tak właśnie myślałam. Nie jesteś dzieckiem wojny, powinieneś się cieszyć, że wychowałeś się w takich, a nie innych czasach - rzekła. - Ministerstwo to kretyni. Są zbyt głupi, aby spojrzeć prawdzie w oczy - dodała. 
Catelyn zmierzyła córkę groźnym wzrokiem.
- Oni wcale nie myślą, że twój ojciec ukrył się gdzieś na Pokątnej - zaczęła łagodnie. - wybrali to miejsce, ponieważ twierdzą, że twój ojciec chce być blisko was, chyba bardziej zależy im na Nokturnie, czemu wcale się nie dziwię, bo pełno tam łobuzów jego pokroju... - ciągnęła, nie zwracając uwagi na zaciśnięte w pięści dłonie Grace. - Poza tym, co innego im pozostało? Muszą zacząć działać, inaczej byłoby już po wszystkim. Ludzie zaczynają się bać, uważają, że ministerstwo nie ma już takiej władzy jak kiedyś ...
- Zacznijmy od tego, Cat - przerwał jej Edward. - że gdyby Ministerstwo kiedykolwiek miało jakąś władzę, to Voldemort nie panoszyłby się im przed nosem. Mogą sobie udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, ja tam wiem swoje - rzekł, po czym upił potężny łyk pitnego miodu.
- Tata ma rację - poparła mężczyznę Grace. - Ministerstwo nie panuje nad tym i tyle.
- Edwardzie! Jak możesz tak mówić! - Catelyn zmrużyła groźnie oczy. - Jakoś nie miałeś takiego ciętego języka kiedy aurorzy pomogli Ci się wydostać z Nurmegandu - warknęła. - a ty, Grace, powinnaś być im wdzięczna, że do tej pory, nie skończyłaś tak jak Black!
- Szukali mnie? -  mężczyzna zaśmiał się nerwowo. - po prostu wiedzieli, że jestem jedyną osobą, która może im pomóc powstrzymać to bagno, zanim wszyscy do niego wpadniemy!
Przestańcie! krzyczała jej podświadomość to do niczego nie prowadzi! On nie może się o niczym dowiedzieć!
Ale było już za późno. Zarówno Edward, jak i Catelyn wypowiadali głośno swoje racje, a Grace przeklinała ich wybuchowe charaktery. Nikt nie zwracał uwagi na Flynna, który na własną rękę próbował dojść do rozwiązania pierwszej, całkiem możliwe, że najważniejszej zagadki.
- Mroczny Znak - wyszeptał oszołomiony, a matka i dziadkowie spojrzeli na niego ze strachem. W jego głowie, poszczególne fragmenty układanki, powoli zaczynały układać się w jedną, spójną całość, która jednocześnie napawała go lękiem i radością. - Miał go, prawda? Inaczej nie zamknęliby go w Azkabanie bez procesu...
- Oczywiście że nie... - wyszeptała przerażona Grace. To wszystko zaszło zdecydowanie za daleko. - Gdyby go miał, wiedziałabym o tym...
- Miał go czy nie?
- Ty nic nie zrozumiesz... - jęknęła kobieta, chowając twarz w dłoniach
Flynn zaczął wycofywać się w kierunku drzwi.
- Oczywiście, że nie - wycedził przez zaciśnięte zęby. - bo jestem na to za głupi, tak?
- Flynn! - zawołała za nim Grace, rozkazującym głosem, który mówił wyraźnie, iż chłopak w tej chwili ma się zatrzymać.
Ale on już jej nie słyszał.
Udał się do swojego pokoju na piętrze, trzaskając głośno drzwiami.
Starając się złapać oddech, Grace osunęła się po ścianie.
Nie potrafiła już nad niczym zapanować, lecz miała dopiero poznać, co to znaczy naprawdę stracić nad sobą kontrolę.
*
No i koniec. Wreszcie skończyłam pisać ten nieszczęsny rozdział, choć jego pierwotna wersja znajdowała się na moim dysku niemal od połowy sierpnia i pewnie gdyby odciąć mi net, zablokować Zalukaj i usunąć Photoshopa, rozdział pojawiłby się o wiele wcześniej, no, ale cóż... mniejsza o to, w ostatniej chwili całkowicie zmieniła mi się jego koncepcja (jak zwykle z resztą) i jestem zadowolona z tej zmiany. Poza tym, była to jedyna okazja, aby po raz kolejny przedstawić wam perspektywę Grace, pojawiło się również kilka wątków, które planuję rozwinąć w najbliższym czasie, ale nie spodziewajcie się czegoś z punktu widzenia panny Dawson wcześniej niż w połowie opowiadania.
Sama nie wiem co mam myśleć o tym rozdziale, bardzo podobają mi się przemyślenia Grace, lecz wydaje mi się że totalnie pogubiłam się przy dialogach, nie wiem dlaczego, ale kiedy piszę coś o Grace, zawsze o wiele lepiej opisuje mi się jej uczucia, niż wypowiedzi, natomiast w przypadku Flynna jest całkiem inaczej, wolę się nie rozpisywać na jego temat, boję się, że zrobię z niego potulną kluchę, czego absolutnie bym nie chciała.
Zaległości. O matko! Ile tego jest... niemniej, postaram się wyrobić z nimi do końca weekendu.
A tak z innej beczki, to nie chcielibyście kupić może Martensów? Nówki, nie śmigane :D

7 komentarzy:

  1. Czyżby pierwsza? Heh, może jeszcze dzisiaj przeczytam i skomciam. Jak widzę, perspektywa Grace, cieszę się ;).
    Heh, ja właśnie szukam martensów, ale mam rozmiar 41 ;PP. Czemu sprzedajesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyczuwam zmianę nicka ;p Ale w sumie uwielbiam imię Jamie, więc wyszła Ci tylko i wyłącznie na plus :)
      Sprzedaję, ponieważ mam drugie w identycznym kolorze, nie potrzebne mi są dwie pary takich samych Martensów, a teraz poluję na bordowe *___*.
      Poza tym, potrzebny mi hajs :D.
      Większość moich znajomych miała kiedyś fazę na Martensy, ale chyba już im przeszło, bo nikt nie chce ich kupić, chociaż i tak sprzedaję je za połowę ceny ;).

      Usuń
    2. Zaiste, stary nick mi się znudził ;). Uwielbiam imię Jamie.
      Aha ^^. Ja martensów jeszcze nie mam żadnych (dotychczas kupowałam głównie conversy), ale zamierzam sobie wkrótce kupić ;).
      Cieszę się, że wrzuciłaś już ten rozdział.
      Przez moment, czytając początek, myślałam, że jakimś cudem Grace jest w NY, bo Wall Street kojarzy mi się tylko z tym miastem (w Londynie też jest taka ulica?).
      Bardzo się cieszę z perspektywy Grace. Polubiłam ją, i wiesz, kogo momentami mi przypomina? Niebieską. Myślę, że one mają ze sobą dość dużo wspólnego mimo wszystko. Czy raczej - dopiero będą mieć.
      Fajnie jednak ją opisałaś. Szkoda, że już nie jest metamorfomagiem. Ech, mam taką słabość do metamorfomagów xDDD. A to dlatego, że nie chce używać tych zdolności, czy nie może? Wyłączyły jej się? Ciekawe, czy kiedyś mogą wrócić... I wgl u ciebie metamorfomagia działa na ślady po zaklęciach? Ogólnie jednak żal mi jej. Dużo w życiu przeszła. W sumie jedyne, co jej teraz zostało, to Flynn, i pewnie ma nadzieję, że pewnego dnia odzyska też Syriusza. Jestem pewna, że nadal jej na nim zależy, ale jednocześnie nauczyła się sobie jakoś radzić.
      Mam wrażenie, że jej rodzice są dość sceptyczni wobec Blacka. I ogólnie są dość niezgodni.
      Spotkanie Grace z Flynnem też wypadło fajnie. Pewnie rzadko się widywali, kiedy on był w szkole. Fajnie pokazałaś chłopaka z jej perspektywy. Takie przeskoki między bohaterami są dobre (w sensie, że czasem dajesz rozdziały z perspektywy innej postaci), bo dają szerszy obraz sytuacji. Sama bardzo lubię zmienne perspektywy.
      Jestem ciekawa, jak potoczy się pobyt Flynna w Hogwarcie, i ogólnie co się będzie działo i poza szkołą. Lubię czytać o dorosłych czarodziejach, więc nie pogniewałabym się, gdybyś jeszcze kiedyś coś napisała np. o Grace. Chętnie o niej poczytam.
      Ogólnie fajnie wyszło. Było sporo opisów i troszkę przedstawienia bohaterów. To wstęp opowiadania, więc takie rzeczy są bardzo istotne ;).
      Odnośnie błędów - tradycyjnie nadużywasz dużych liter (ci, tobie, ty itp. piszemy z małej w opowiadaniu, dementorzy, brytyjskiej itp. też z małej). Czasem zdarzały ci się nadprogramowe przecinki. Ale fajnie ci idzie pisanie w trzeciej osobie. Uwielbiam tą narrację, nie lubię pierwszoosobówki. Więc myślę, że zmiana na trzecią osobę wyszła bardzo korzystnie ^^.

      Usuń
    3. Owszem, w Londynie też jest taka ulica (Wall Street Journal) i z tego co wiem, to znajdują się tam jedne z najdroższych mieszkań w całej Wielkiej Brytanii.
      Moja koleżanka mi o niej opowiadała i mówiła, że jest tam dobry Starbucks :D. A jak jedzenie jest dobre, to wszystko musi być zajebiste. Wiesz, że Grace była kiedyś w NY? Wymyśliłam sobie taką miniaturkę, jakoby miała napisać reportaż do gazety o życiu tamtejszych czarodziejów i może kiedyś uda mi się ją tutaj wrzucić.
      Tobie wszyscy przypominają Niebieską, no! :D. Nie moja wina, że mamy ze sobą tyle wspólnego :D. Ogólnie, Grace jest świetną matką, uwielbia Flynna, chciałaby dla niego jak najlepiej, no i czasami żałuje, że tak bardzo go rozpieszcza.
      W przypadku Grace, notabene inspirowałam się Tonks z VI części Harry'ego i nawet na wikii jest napisane, iż przy silnych wstrząsach emocjonalnych może dojść do zaniku tej umiejętności.
      Edward i Catelyn mają bardzo podzielone zdanie na temat Syriusza, w ogóle są bardzo kłótliwymi personami, więc sprzeczki mają we krwi, niemniej jednak, wiele razem przeszli i są ze sobą bardzo związani. Głównie na ich wątku, opiera się cała opowieść.
      Zmienne perspektywy będą. Okazjonalnie, ale będą. Właśnie dlatego przerzuciłam się na trzecią osobę, ponieważ chciałam pokazać niektóre fragmenty z punktu widzenia innych osób niż sam Flynn, w końcu każdy z nich będzie miał inne spojrzenie na świat min. ucieczkę Syriusza, upadek Smoczej Akademii itp. Zainspirował mnie do tego Pan Martin (Pieśni Lodu i Ognia), a co!
      Ja też jestem zadowolona z tej zmiany, bo nawet jeśli nie będę miała weny na rozdział z Flynnem, to zawsze będę mogła napisać coś o innych bohaterach, w pierwszej osobie jest to nierealne bo zawsze będą się Ciebie czepiać.

      Usuń
    4. Nawet nie wiedziałam xD. Poza HP, raczej nieczęsto mam do czynienia z książkami z akcją w Londynie, więc nie wiem o nim zbyt wiele. Na pewno mniej niż o NY.
      Ja w starbucksie byłam raz, na gorącej czekoladzie. Bo kawy nie lubię, jestem maniaczką herbaty (nawet teraz, jak piszę ten komentarz, mam obok siebie dwa kubki z herbatą ^^).
      Jejku, ona była w NY *,*. Kochaaam <3. Wgl, ciekawe, jak jej tam było, co robiła... ;).
      No, i Flynn czasem przypominał Niebieską, teraz Grace... (ale nie czepiam się złośliwie). Po prostu zaskoczyło mnie, jak one będą mieć ze sobą wiele wspólnego, oczywiście pomijając rodzinę, bo tego Niebieska nie ma. W każdym razie - nie taką rodzinę, która by ją wspierała w trudnych chwilach, ona będzie z tym sama. Wiem, spojleruję, ale akurat ty czytałaś pierwszą wersję ^^. Co do metamorfomagii, zobaczę, jak będzie u mojej Evelyn. Teoretycznie też powinna ją stracić, ale że jestem do tej umiejętności Grant bardzo przywiązana, na pewno nie będzie to utrata na zawsze.
      O, jestem więc bardzo ciekawa tego wątku. Musi być dość istotny, skoro na nim opiera się całe opowiadanie. Może faktycznie zrobili kiedyś coś interesującego? Och, tylko nie zawieszaj tym razem tego opowiadania... Naprawdę chcę je czytać dalej. Dodawaj chociaż raz w miesiącu, ale pisz ^^.
      No, te zmienne perspektywy to super sprawa. W końcu co postać to inne spojrzenie na dane wydarzenia. Ja w sumie tak sama z siebie się zdecydowałam, bo mam narrację personalną, więc mój narrator wie tylko tyle, ile dana postać, a Evelyn nie sposób wszystkiego oddać, bo to bardzo specyficzna postać, więc często muszę sięgać po punkty widzenia kogoś innego :).

      Usuń
  2. W końcu dotarłam! Ja też mam takie zaległości, że ja nie wiem kiedy to nadrobię ;/
    Bardzo podoba mi się perspektywa Grace. W końcu można zrozumieć jej zachowanie. Tyle tutaj zdarzeń i emocji związanych z życiem Grace, że wszystko się ładnie układa. "Ta" mama Flynna jest dużo bardziej dopracowana, że tak się wyrażę. Jest silna i twarda i pokazałaś czemu (dzięki bliskim). Tamta była taką memeją trochę ^^
    Ten rozdział dął mi trochę do myślenia. Po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, jak Syriusz zareaguje na spotkanie swojego syna. Masz tutaj pole do popisu i mam nadzieję, że zaskoczysz.
    Flynn także może nie być do końca zachwycony na to spotkanie. Wielu rzeczy mimo wszystko nadal o nim nie wiem - tak jak teraz myśli, że był po stronie Voldemorta (lub chociaż ma takie podejrzenia). Dobrze, że się obraził, to pokazuje, że jednak mu zależy i że ma temperament ;D
    On naprawdę zabierze tego smoka do Hogwartu? Może być ciekawie, naprawdę ^^
    Wysyłaj już go do tego Howagrtu, no :P
    Kończę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, chciałam więcej Grace i jej dostałam. Z pewnością ta postać różni się od Rose z poprzednich wersji, Rose, która była nieco niepoważna, trzpiotliwa i często zmieniała swój wizerunek. Grace jest znacznie poważniejsza, ostrożniejsza. Niezwykle mocno kocha Syriusza i nawet po tylu latach rozłąki jest pewna swoich uczuć. Podoba mi się jej troska o syna, co czyni ją wspaniałą matką. Natomiast fragment o potyczce z Bellatrix był dosyć zatrważający. I tak ludzko przedstawiłaś późniejszą postawę Grace, przytłoczoną i nieco załamaną. Jej mama to wspaniała kobieta. Barwna i charakterna sylwetka, która w parze z Edwardem wiele wniesie do fundamentów opowiadania. Zastanowił mnie znajomy Grace. Fajnie, że przytoczyłaś historię tego człowieka, być może jego syn, Casey, zaprzyjaźni się z Flynnem albo będzie dla niego wrogiem? A propos Flynna - błagam, niech on trafi do drużyny quidditcha! Wiesz, że uwielbiam, po prostu kocham ten magiczny sport. Ostatnie fragmenty wprowadziły atmosferę niepokoju, zwłaszcza te odnośnie dementorów. A Flynn się wkurzył... Czytam kolejny!

    OdpowiedzUsuń